Szczerze mówiąc, trudno mi było uwierzyć, że coś z nich może
być –
były w opłakanym stanie i nie zachęcały prawie niczym. Miały jednak w sobie „to coś”.
były w opłakanym stanie i nie zachęcały prawie niczym. Miały jednak w sobie „to coś”.
Pierwszym krokiem było usuniecie starej tapicerki. Nie
zostawiliśmy z niej ani kawałka – wyrzucona została bardzo zniszczona skóra,
pakuły a nawet użyte dwie okładki ze szkolnych zeszytów (w kolorze czerwonym, szkoda że nie zostały uwiecznione na zdjęciach).
Kolejnym krokiem był wybór materiału obiciowego: stanęło na
skórze w tym samym kolorze co krzesła. I znów: szlifowanie, odkornikowanie, rozklejanie, sklejanie,
kilkukrotne malowanie.
I tapicerowanie.
I tapicerowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz